Criar uma Loja Virtual Grtis
Voir ce film Escobar avec sous-titres 4K

Pablo Escobar – król krwawego imperium

Od 16 lat powinienem być martwy, ale dzięki ochronie żyję – mówi Juan Pablo, syn króla kokainy Pabla Escobara. Juan przez lata ukrywał się w Argentynie i zmienił tożsamość. Zawdzięcza to ojcu, którego w ojczystej Kolumbii uznaje się za potwora i przestępcę wszech czasów.

Nie brakuje jednak i takich, którzy nazywają go świętym lub Robin Hoodem. Nadal oddają mu hołd, pokazując domy, które wybudował, i przypominając, że zapewnił zasiłki ubogim. – On jeden nakarmił nas, kiedy byliśmy głodni – mówi jedna z kolumbijskich gospodyń. Dlatego nie ma się co dziwić, że ściany wielu tamtejszych domów zdobi portret Pabla Escobara.

Koka mu nie smakowała

Najbogatszy baron narkotykowy, szef kartelu z Medellín kandydatem na prezydenta? Czy to nie szaleństwo? Nie w Kolumbii w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Pablo Escobar był uosobieniem spektakularnego sukcesu. Dziś to marka przynosząca zysk, a także ikona popkultury.

Pablo Escobar, po aresztowaniu przez kolumbijską policję

Jego postać stała się niemalże kultowa, między innymi dzięki popularnemu serialowi „Narcos”. W jednej ze scen aktor grający Escobara śpiewa pod prysznicem słynny argentyński przebój, a w tym samym czasie jego ludzie brutalnie mordują prostytutki w jednym z domów publicznych Medellín. Człowiek, którego świat uważa za wielkiego zbrodniarza, nie tylko wygląda tu zwyczajnie, ale robi wręcz urzekające wrażenie. Jak to możliwe, że ktoś o tak sympatycznym obliczu, niezwykle czuły i troskliwy wobec własnej rodziny mógł innym zadawać tyle cierpienia?

Miał wytłumaczenie i usprawiedliwienie dla wszystkich swoich bezprawnych czynów. Uważał na przykład, że ludzie wyrafinowani potrzebują najrozmaitszych rozrywek, on zaś dostarcza jednej z nich. Twierdził, że któregoś dnia narkotyki będą legalne i że każdego da się kupić. Król koki nienawidził produktu, którym handlował i na którym zbudował swoje wolne od podatków imperium. Kokaina mu nie smakowała, czasami palił więc trawkę.

Chcę być jak gangster z serialu

Okazuje się, że obecnie Pablo Escobar ma o wiele więcej fanów niż dwadzieścia lat temu. Serial „Narcos” gloryfikuje jego skłonną do przemocy osobę. W oczach młodych ludzi stał się bohaterem. Myślą, że bycie przemytnikiem narkotyków jest cool. „Dostaję bardzo dużo listów od młodych ludzi, którzy obejrzeli ten serial i chcą pójść w ślady mojego ojca. Proszę sobie wyobrazić, że przysyłają mi zdjęcia, na których są przebrani i ucharakteryzowani na Pabla Escobara. Ci ludzie mówią wprost: chcę być taki jak ten gangster, którego pokazano w serialu ”, dziwi się Juan Pablo, który po dwudziestu latach przerwał milczenie i napisał książkę pt. „Mój ojciec Pablo Escobar” .

Pablo, bezwzględny przestępca, w jego oczach jest człowiekiem kochającym i za wszelką cenę chroniącym swoją rodzinę, zachęcającym dzieci do nauki i obsypującym je luksusowymi prezentami, takimi jak prywatna arena do walk byków. Książkę sprzedano w kilka dni. Pozytywny obraz Escobara, który kiedyś zabił 107 pasażerów samolotu, licząc, że wyeliminuje niewygodnego polityka, może oburzyć tych, którzy wiele wycierpieli w czasach, gdy krwawą ręką rządził kolumbijskim rynkiem kokainowym.

Syn zapewnia jednak, że nie próbuje oczyszczać jego imienia: „Pablo Escobar był wspaniałym ojcem dla mnie i mojej siostry, kochającym mężem. A jednocześnie był bardzo groźnym przestępcą. Nie podważam jego grzechów. Jednak jestem jedynym człowiekiem, który może zwrócić się do ofiar, mówiąc: przepraszam za cierpienie, które spowodował”. „Grzechy mojego ojca” to tytuł filmu dokumentalnego zrealizowanego przez argentyńskich twórców, którego bohaterem był właśnie Juan Pablo.

Żadne z dzieci Escobara nie chciało przejąć lukratywnego biznesu po ojcu. Juan dzisiaj jest wziętym architektem, właścicielem firmy produkującej T-shirty z podobizną Escobara. Po śmierci ojca zbiegł do Argentyny z matką Marią Victorią i siostrą Manuelą. Grożono im śmiercią, musieli się ukrywać.

Moje życie to przekleństwo

W nowej ojczyźnie musieli zmienić nazwisko i żyć incognito przy bardzo ograniczonych środkach finansowych. W wywiadzie dla argentyńskiego czasopisma żona Escobara, Maria Victoria, narzekała, że żyją jak „żydowska rodzina w hitlerowskich Niemczech” i że jej córkę Manuelę wyrzucono ze szkoły z powodu zbrodni ojca.

„Jeszcze zanim się urodziłem i odkąd byłem małym chłopcem, zawsze traktowano mnie, jakbym to ja był sprawcą wszystkich dokonanych przez ojca zbrodni. Dostawaliśmy groźby od ludzi, którzy pracowali z ojcem, którzy domagali się od nas pieniędzy i grozili nam śmiercią. Był jeden szkopuł: nie mieliśmy pieniędzy, większość dóbr nam skonfiskowano”. wspomina Escobar junior.

Medellin (fot. James Wagstaff/Shutterstock.com)

Nie poszedł w ślady ojca, bo, jak twierdzi, bycie synem kolumbijskiego barona narkotykowego to przekleństwo, a nie błogosławieństwo. „Wielu ludzi uważa, że żyjemy z gigantycznej spuścizny po ojcu, ale tak naprawdę przetrwaliśmy dzięki pomocy rodziny ze strony mamy, robiąc interesy związane ze sztuką i z nieruchomościami. Nielegalne pieniądze przynoszą jedynie nieszczęście. Postępowanie ojca pozbawiło nas przyjaciół, rodzeństwa, wujków, połowy rodziny i ojczyzny”. pisze w książce Juan Pablo.

Wakacje z duchem

Od dnia pogrzebu mogiła na cmentarzu Monte Sacrow w Kolumbii przyciągała turystów. Przyjeżdżali tłumnie z całego świata. Jedni po to, aby zrobić sobie zdjęcie przy grobie legendarnego bandyty, inni – żeby pomodlić się za jego duszę i zapalić znicze. Na nagrobku widniał napis „Tu spoczywa król”. ale władze nakazały jego usunięcie. Nie wszyscy jednak zgadzali się z tą decyzją.

Bo wprawdzie popełnił w życiu wiele okropności, ale o biednych nigdy nie zapominał. Jeśli ktoś stracił pracę, mógł zwrócić się do niego o pomoc. Fundował zasiłki, opłacał opiekę medyczną, zapewniał schronienie bezdomnym. Dawał pracę bezrobotnym. Budował drogi do miejscowości odciętych od świata. Wznosił i wyposażał szkoły oraz szpitale.

Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ został multimiliarderem. A działalność charytatywna nie była łatwa, bo przez lata polowały na niego całe armie stróżów prawa. On jednak potrafił wymykać się obławom.

Nagrobek Escobara (fot. Anatoly Murzintsev/Shutterstock)k.com)

Z dala od narkotyków

Nazwisko Escobar stało się synonimem kolumbijskiej kokainy, która jak powódź zalała USA, a magazyn „Forbes” zamieścił je na liście dziesięciu najbogatszych ludzi na świecie.

Juan Pablo miał dziewięć lat, gdy w Hacienda Napoles, luksusowej posiadłości rodzinnej, ojciec pokazał mu stół zasypany próbkami narkotyków, które już wtedy przyniosły mu fortunę o wartości 3 mld dolarów. Oświadczył synowi, że ma się trzymać z daleka od używek. Powiedział też, że nie chce, by chłopak odziedziczył jego narkotykowe imperium, które w tamtym czasie odpowiadało za 80 procent kokainy przemycanej z Bogoty do Madrytu i Nowego Jorku. Niespełna dekadę później, w grudniu 1993 roku, król kokainy zginął podczas szturmu z udziałem amerykańskich snajperów, zwieńczającego jedną z największych operacji antynarkotykowych w historii kraju.

Gdyby nie pragnął mieć władzy politycznej, pewnie dłużej cieszyłby się życiem. On jednak chciał zostać prezydentem Kolumbii. A nie można być jednocześnie przywódcą kartelu narkotykowego i politykiem.

Mały kraj, duże pieniądze

Znakomita większość dochodów Escobara spływała w formie gotówki. Było tego tak dużo, że na same gumki do wiązania plików banknotów kartel wydawał 2,5 tys. dolarów. Trzeba było zorganizować schowki i tajne skrytki w ścianach domów. Wilgoć zżerała banknoty tak, że nie można ich było puścić w obieg. U siebie w rezydencji Pablo trzymał gotówkę w oponach i plastikowych pojemnikach na śmieci.

Miał wielkie problemy z ulokowaniem pieniędzy, a było ich coraz więcej. Księgowy musiał sporządzić mapę ukrytych skarbów. W wielu bankach do dziś istnieją konta, których numery zostały zagubione bądź zapomniane. Kolumbia okazała się zbyt małym krajem na tak duże pieniądze.

Lodówki bywały nadziane

Escobar zarządzał największą korporacją narkotykową, walczył z władzą, a jednocześnie był nieuchwytny, głównie dlatego, że ubodzy mieszkańcy Kolumbii wielbili go i ochraniali. On sam przebierał się, przylepiał sobie sztuczne wąsy, nosił peruki i udawał lekarzy, drogowców oraz taksówkarzy. Na jego schwytanie Stany Zjednoczone przekazały rządowi Kolumbii ponad 60 mln dolarów. Nic to jednak nie dało, bo ówczesne władze były raczej naiwne, a zaplecze techniczne skąpe – w tamtym czasie na lotniskach nie używano jeszcze promieni rentgenowskich ani psów szkolonych do szukania narkotyków.

O tym, jaki rozmach finansowy miał biznes barona narkotykowego, świadczą słowa z książki „Księgowy mafii” autorstwa Roberta Escobara, brata Pabla, który pracował w kartelu jako księgowy: „Kiedyś sprowadzaliśmy z USA 7 milionów dolarów w gotówce ukryte w transporcie lodówek i przez przypadek ładunek trafił do Panamy. Można sobie wyobrazić minę faceta, w którego ręce wpadła taka nadziana lodówka”. To, co zaczęło się od paru kilogramów pasty ukrytej w nadkolu samochodu, stało się przedsięwzięciem na wielką skalę. Escobar zatrudniał najzdolniejszych chemików z Ameryki i Europy. Każdy etap operacji, począwszy od pozyskiwania pasty z Peru, przez przeróbkę w laboratoriach, wysyłkę do USA i dystrybucję, wymagał współpracy wielu ludzi. Każdy dostawał swoją dolę. Escobar zazwyczaj płacił hojnie, wychodząc z założenia, że w ten sposób zmniejsza ryzyko zdrady.

Kokainowe miasteczka

Swoją dolę otrzymywali też ubodzy mieszkańcy Medellín, których zatrudniał w laboratoriach. Popyt na kokainę stale przewyższał podaż. Dlatego właśnie Escobar i jego wspólnicy budowali w dżungli laboratoria wielkości małych miasteczek. Największe funkcjonowało na odludziu na granicy z Wenezuelą. Narkobiznesmen kupił tam wielką farmę i zbudował siedemdziesiąt drewnianych domków na kółkach, które stały na siedmiu pasach startowych. Kiedy nadlatywał samolot z pastą kokainową, mieszkańcy mieli obowiązek zepchnąć domki z pasa. Tam wyładowywano pastę i ładowano gotowy towar. Cała operacja kończyła się po pół godzinie. Po starcie samolotu domy przesuwano na poprzednie miejsce. Na farmie mieszkało siedemdziesiąt rodzin, większość pracowała przy produkcji kokainy. Robotnicy dostawali pensje i jedzenie, mieli zapewnione mieszkanie oraz opieką medyczną.

Towar z bagażnika

Bardziej wyrafinowane potrzeby niż ubodzy pracownicy laboratoriów miały osoby handlujące kokainą. Ale i z tym radzono sobie doskonale. Escobar w luksusowych hotelach wynajmował całe piętra, by przyjmować handlarzy ze Stanów. Organizował im ciągnące się do białego rana przyjęcia w towarzystwie trzydziestu lub czterdziestu pięknych kobiet z najlepszych klubów nocnych w mieście. Następnego ranka klienci płacili za kokainę i dostawali kluczyki do nowych samochodów, zaparkowanych na hotelowym parkingu. W bagażniku znajdowali towar.

Kiedy Kolumbijczyk stawiał pierwsze kroki w narkobiznesie, w USA kokainy nie uważano za jakiś istotny problem, a większość Amerykanów niewiele o niej wiedziała. Stosowano ją bez ograniczeń. Niewielkie domieszki dodawano nawet do coca-coli i papierosów sprzedawanych całkiem oficjalnie. Dopiero w 1970 roku rząd USA nakazał poddanie kokainy kontroli państwa.

Narkozakonnice i narkopodeszwy

Ale Amerykanie zdążyli pokochać kokainę. Zużywali rocznie dwieście ton tej substancji. To był sprzyjający czas dla Escobara. Na jednym niewielkim, czyli dającym się ukryć w samochodzie, transporcie kokainy zarabiał więcej niż na czterdziestu ciężarówkach z kontrabandą. Wtedy był jednym z nielicznych, którzy wozili kokainę z Peru do Kolumbii i dalej do USA. Miał własne pasy startowe i samoloty.

Pierwsze transporty ukrywał w używanych oponach samolotowych. W Miami piloci wymieniali opony: te zużyte odsyłano na wysypiska i kupowano nowe. Tymczasem zaufany człowiek w stosownej chwili udawał się na śmietnisko i wyciągał cenną przesyłkę z wyrzuconego sprzętu.

Na początku Pablo organizował jeden kurs tygodniowo, zarabiając na nim 2 mln dolarów. Zaczął najmować ludzi (nazywanych mułami), którzy udając pasażerów rejsowych lotów, transportowali kokę w bagażu lub zwyczajnie na sobie. W jedną stronę wozili narkotyki, w drugą – gotówkę. Przerzut tym sposobem okazał się tańszy niż „na opony”. Zwykle płacono za bilet plus 1000 dolarów za fatygę.

Niszczejąca posiadłość Escobara w Guatape – 2016 rok (fot. mundosemfim/Shutterstock.com)

Niektóre „muły” wyposażono w specjalne obuwie ze skrytkami w podeszwach i obcasach. Zdarzało się, że kazano im udawać niepełnosprawnych. Sadzanie na wózkach inwalidzkich było bezpieczne, bo nikt nie przypuszczał, że taki „niepełnosprawny” siedzi na kokainie wartej milion dolarów. Muły korzystały z różnych kamuflaży, ktoś wkładał habit i udawał zakonnicę, ktoś inny wcielał się w rolę niewidomego, a w białej lasce miał towar. To było nie do wykrycia.

Przed biurem Escobara ustawiały się setki potrzebujących. Nigdy nie odmawiał. Niektórzy twierdzą, że chciał w ten sposób odwrócić uwagę od prawdziwych źródeł swego dochodu, kupował więc lojalność i milczenie.

Suchość pieniędzy

Escobar był synem nauczycielki. Za jej namową rozpoczął studia (nauki polityczne), ale porzucił je ze względu na brak pieniędzy. Matka nie zdawała sobie sprawy, w jaki biznes zaangażował się jej syn. Mimo to nieświadomie była zamieszana w jego sprawy, o czym pisze Roberto Escobar: „Poprosił ją, aby uszyła mu marynarkę z podwójną poszewką z ukrytymi kieszeniami na towar i pieniądze. Pierwszą taką marynarkę spreparowała, nie wiedząc nawet, do czego to ma służyć”. wspomina.

Kiedyś przy rodzinnej kolacji Pablo wręczył matce jakąś sumę. „Chodzą słuchy, że zajmujesz się praniem pieniędzy. Te też są wyprane?”. zapytała. „Oczywiście”. odparł Pablo. „To dlaczego nie są wilgotne?”. zdziwiła się.

Napoles – jedyne bezpieczne miejsce

Escobar w wieku 35 lat stał już na czele własnego imperium i zdążył podarować domy tysiącom rodzin. „Jeśli w wieku 30 lat nie będę miał miliona pesos, zabiję się”. powtarzał. Posiadał nieruchomości na Florydzie i w Hiszpanii. Jednak jedynym miejscem na świecie, w którym czuł się bezpieczny, była Hacienda Napoles w Kolumbii – centrum operacyjne, ośrodek handlu kokainą i teren, na którym znajdowało się wiele kryjówek, z których korzystał.

Hacienda Napoles w Puerto Triunfo (fot. Jess Kraft/Shutterstock.com)

W Napoles był też ogród zoologiczny otwarty nieodpłatnie dla zwiedzających. Escobar sprowadził nielegalnie około 1200 egzotycznych zwierząt, które odkupywał od treserów z cyrków w Kolumbii i USA. Uwielbiał ptaki, zwłaszcza papugi. Jego ulubiona potrafiła wymieniać nazwiska wszystkich czołowych piłkarzy w Kolumbii, niestety lubiła whisky i kiedy się napiła, zasypiała. W takich właśnie okolicznościach na stole dopadł ją kot. Po tym incydencie Escobar relegował z Napoles wszystkie miauczące czworonogi.

„Hacjenda miała swoją stację benzynową, warsztat samochodowy, 27 sztucznych jezior, największy w Ameryce Łacińskiej tor do motocrossu, dwa lądowiska dla helikopterów, pas startowy, 1600 pracowników i 10 domów. Prywatny makijażysta i fryzjer codziennie byli na usługach mamy” – opisuje Juan Pablo. „Prywatna restauracja pracowała 24 godziny na dobę, do kolacji przygrywali skrzypkowie. Spiżarnie, w których przechowywano jedzenie, wyglądały jak sklepy, a każda z trzech chłodni w kuchni mogła pomieścić nawet osiem osób” .

Równie widowiskowe jak życie w Napoles były wyjazdy narkobarona poza to miejsce. Gdy zafundował całej rodzinie (około 20 osób) wycieczkę do USA, zabrał też kilku przewodników, którzy towarzyszyli jej członkom podczas zakupów, oraz kierowców.

Kolekcja zniszczonych samochodów Escobara (fot. Jess Kraft / Shutterstock.com)

„Ich rozrzutność nie znała granic. Któregoś dnia krewni weszli do sklepu jubilerskiego w Miami i zostali tam do późna, kupując różnego rodzaju zegarki i biżuterię. W końcu sprzedawcy zamknęli sklep, by zająć się wyłącznie ich obsługą” – wspomina Juan Pablo.

Był hojny nie tylko dla swojej rodziny, ale i dla znajomych.

Pewnego razu na wyścigach samochodowych Copa Renault zakwaterował się wraz z ekipą w hotelu, gdzie akurat przebywał Julio Iglesias, który tej nocy miał wystąpić w dyskotece. Kupił więc ponad 100 biletów i zaprosił tam wszystkich swoich rywali.

Żonę zdradzał na potęgę

Żona, Maria Victoria, nie dość, że przeżyła siedemnaście bardzo burzliwych lat u boku Pabla Escobara, to płaciła za ten związek jeszcze długo po jego śmierci.

Zakochała się w nim, kiedy był młodzieńcem bez żadnej przyszłości. Nie wychodziła więc za mąż za wielkiego barona narkotykowego i sławnego człowieka, ale za biednego chłopaka. Pozostała mu wierna aż do śmierci, pomimo że zdradzał ją na potęgę i był niepoprawnym kobieciarzem.

„Kilka brukowców zamieściło artykuły, w których pisano o związku ojca z prezenterką Virginią Valleją. Zapewniano, że para niedługo weźmie ślub”. pisze Juan Pablo. „Rozwścieczyło to mamę, która pokłóciła się z ojcem. Tata wyprowadził się z domu na 20 dni, potem znów do niej zadzwonił” .

Virginia Vallejo – kochanka narkotykowego bossa i autorka książki „Kochając Pabla, nienawidząc Escobara” (fot. mat.promocyjne)

Virginia Vallejo była najpopularniejszą dziennikarką telewizyjną w Kolumbii, gwiazdą. „Escobar za każdym razem kiedy chciał się ze mną kochać, wysyłał po mnie samolot”. tak Virginia Vallejo pisze o swoim trwającym pięć lat romansie z narkobaronem w książce „Kochając Pabla, nienawidząc Escobara” .

„Kazał mi wybrać sobie najpiękniejszy penthouse w Bogocie i dowolny model mercedesa. Twierdził, że jestem jedyną kobietą, która o nic go nie poprosiła w pierwszym tygodniu znajomości. Najbogatszy mężczyzna w Kolumbii nie wstaje o 6 rano, żeby wydać dyspozycje ambitnym niewolnikom, lecz o 11. Na codzienny obiad je zupę, i to z fasoli. Nosi dżinsy i sportowe buty. Interesowali go jedynie prezydenci, których finansował, i skłonni do współpracy dyktatorzy. Uważał, że przypomina Elvisa Presleya. Gdy pisałam książkę, przypomniałam sobie, jaka byłam z początku szczęśliwa, jak bardzo się kochaliśmy. Jaka to była – tak mi się wtedy wydawało – love story. A potem dowiedziałam się o jego zbrodniach”. wspomina kochanka.

Narkobiznes nie pcha się na afisz

Gdy po dwudziestu latach milczenia Virginia Vallejo zaczęła ujawniać brudne sprawy kolumbijskich władz i ich powiązania z narkobossami, straciła pracę i znajomych. Przeżyła zamach na własne życie. Bezpiecznie poczuła się dopiero wtedy, gdy w 2010 roku dostała azyl polityczny w USA.

Od tamtego czasu biznes narkotykowy w Kolumbii wręcz się rozrósł. Pojawiły się nowe kartele, które produkują jeszcze więcej kokainy i zarabiają jeszcze więcej pieniędzy. „Jeśli coś zmieniła śmierć mojego ojca, to sposób, w jaki działają dziś kartele”. mówi Juan Pablo. „Ich przywódcy nie afiszują się tak, jak robił to mój ojciec. Działają dyskretnie, pociągając jedynie za sznurki. Nie wchodzą do polityki” .

Escobar junior tłumaczył w jednym z wywiadów, że kiedy jakieś państwo zabrania handlu narkotykami, to w tym samym momencie przekazuje ów biznes w ręce przestępców. „Przemoc była obecna w naszej rzeczywistości, zanim urodził się Pablo Escobar. I po jego śmierci nadal jest obecna. Niestety, najgorszym wrogiem Kolumbijczyków są sami Kolumbijczycy”. podsumowuje.

Korzystałam m.in. z książek: Juan Pablo Escobar „Mój ojciec Pablo Escobar”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2017; Roberto Escobar, David Fisher „Księgowy mafii”, Świat Książki, Warszawa 2010.

Obserwuje, słucha, czyta i podróżuje. A potem nie może się powstrzymać, żeby o tym nie napisać. Pytanie, które najczęściej zadaje, brzmi: co o tym myślisz? Interesuje ją wszystko, co niekonwencjonalne i wyprzedzające epokę. Jest żądna wiedzy, ciekawa świata i ludzi.

Od kilkunastu lat pracuje jako dziennikarka. Pisała dla takich tytułów, jak „Trendy Art of Living” czy „Dziennik. Gazeta Prawna”.

Uwielbia Włochy i mistykę. Z wielką determinacją próbuje nauczyć się włoskiego. Nie lubi zimna, tłumu i hałasu. Jest uzależniona od kina, więc wolny czas najchętniej spędza w ciemnej sali kinowej. Często jeździ na rowerze i ćwiczy jogę. Do siebie i życia podchodzi z dystansem. Czasami chciałaby być niewidzialna.